Nie będę wyskakiwał tu z żadnymi interpretacjami tego filmu- powiem tylko, że dawno żadna pozycja nie wywołała u mnie takiego wrażenia, jakby ktoś znalazł czułe miejsce w moim umyśle i zaczął tam wiercić. Owszem, wiele rzeczy ma tu jakieś metaforyczne znaczenie- np. można powiedzieć, że wrzeszcząca istota będąca dzieckiem Henry' ego w pewnym sensie obrazuje strach przed ojcostwem, itede, itepe- ale wyszukiwanie różnorakich znaczeń wolę pozostawić sobie na kolejny seans. Jeśli już, to mógłbym powiedzieć, że życie głównego bohatera to zniekształcona wersja szarego, nudnego, doprowadzającego do szału życia w rozkładającym się świecie, jakie wielu chciałoby uniknąć, a wielu jest zmuszonych je wieść. Ten film jest dla mnie jak obraz piekła, a niektóre sceny to po prostu majstersztyk makabry, dziwaczności i surrealizmu- dziwaczny , niby to śmiech dziecka, upiorna( bo inaczej tego nie umiem nazwać) kobieta za kaloryferem... Póki co, wystawiam 9/10- chyba najbardziej "drażniący" film, jaki dotąd widziałem.
Film, jak to u Lyncha, trudny do interpretacji, chociaż jak na lynchowskie standardy dość logiczny (gdzie mu tam do "Lost Highway"). Mocny debiut. Film mi samemu podobał się średnio (ze wskazaniem na plus), ale polecał nikomu nie będę, bo klimat zaprawdę jest tak nierealny i pokręcony, że odstraszy wielu niezaprawionych w bojach oglądających.