Ten sam reżyser, ten sam operator. W Spragnionych miłości stworzyli wizualną perełkę. Tutaj ten styl jakoś kuleje... niestety. Wręcz rażą mnie momenty prób plastycznego nawiązywania do Spragnionych. (Jedynie scena rozstania z Japończykiem w niesamowitym stylu.) Co się stało? Czy ktoś ma podobne odczucia?
Ja :) Może dlatego że tamten film opierał się gł o tych dwoje ludzi, tutaj mamy więcej bohaterów. W każdym razie też mi zabrakło tej magii Spragnionych.
może początek całej trylogii czyli Days of being wild z 1990; generalnie jego wcześniejsze filmy miały dużo lepszy klimat pod względem operatorki, światłocienia, scenografii, plastyczności. Niestety uważam ze "Spragnieni miłości" byli jego ostatnim świetnym filmem jaki zrealizował.